czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział 1 Po drugiej stronie

        Nie obudził mnie głos matki ani ojca. Nie usłyszałam żadnych kolęd czy świątecznych piosenek, które wyrwały by mnie ze snu. Nie był to odgłos klaksonu ani kłótnia nieznanych mi osób, które musiały przechodzić koło mojego okna. Nie był to zapach pieczeni ani świątecznych ciast. Obudziło mnie coś, czego się kompletnie nie spodziewałam.
        Najpierw do nosa dotarł specyficzny zapach krwi. Potem jakby z oddali usłyszałam warczenie. Coś gdzieś huknęło, ktoś wrzasnął. Głosy nieznanych mi osób były coraz bliżej, choć nadal nie rozróżniałam wypowiadanych słów. Coś albo ktoś spadł na ziemię niedaleko mnie. Instynktownie mocniej zacisnęłam powieki. 
         Wtedy ktoś wypowiedział moje imię. Ten ktoś był coraz bliżej mnie. Po chwili poczułam jego szorstkie dłonie na swoim ramieniu.
- Lori!
          Raptownie otworzyłam oczy, licząc na to, że kiedy to zrobię cały ten koszmar minie. Ale nie minął. Spojrzałam na znajomą twarz, która pochylała się nade mną. Znajomą? Myślę, że właśnie tak mogę to określić. Znałam ją bardzo dobrze, choć nigdy nie poznałam jej osobiście. Jego surowe ciemno brązowe oczy utkwione były w mojej osobie. Na wąsach i brodzie dostrzec można było siwe włosy, które zdradzały upływ czasu. Czarnoskóry mężczyzna podał mi rękę i pomógł wstać.
- Nic ci nie jest? – zapytał poważnym tonem.
          Jedyne na co w tej chwili mogłam się zdobyć, to pokręcenie głową, która bolała. Jakbym oberwała czymś ciężkim. Musiałam wyglądać naprawdę dziwnie, bo mężczyzna w dalszym ciągu nie spuszczał ze mnie wzroku.
- Nieźle oberwałaś. Rzucił cię tak, że przeleciałaś przez cały pokój.
          Dopiero teraz zorientowałam się, że wcale nie jestem w swoim pokoju. Ba, ja nawet nie byłam w swoim domu. Było to jakieś duże szarawe pomieszczenie, z rozwalonymi półkami, krzesłem i biurkiem. Z pewnością kiedyś musiał się tu mieścić jakiś gabinet. Ze ścian odpryskiwała stara farba. Gdzieniegdzie było widać duże kałuże krwi. W powietrzu oprócz jej woni, unosił się zapach wilgoci i stęchlizny.
          Kiedy się rozejrzałam, prawie ugięły się pode mną kolana. Gdyby nie szafka, której się złapałam, z pewnością ponownie runęłabym na ziemię.
- Lori?
- Ja… - powiedziałam, ale ponownie zamknęłam usta. Nie byłam w stanie wydusić z siebie żadnego sensownego zdania. Chciałam z powrotem znaleźć się w domu, w swoim ciepłym łóżku i nie patrzeć na to wszystko, co mnie otacza.
- Weź się w garść – mruknął Rufus Turner.
- Wziąć się w garść? – odparłam w panice. – Ja mam się…
- Ciii… - Przyłożył palec do ust i znieruchomiał. Powoli odwrócił się w stronę jedynego wejścia z pomieszczenia. – Nadchodzą.
          I faktycznie po chwili i ja to usłyszałam. Warczenie, chrobotanie i głosy, które z każdym ich krokiem były coraz bardziej wyraźne. Momentalnie dostałam gęsiej skórki. Dłonie zaczęły się trząść. Przez chwilę czułam, że mam ochotę się rozpłakać. Że jest to jakiś głupi żart, który wcale mi się nie podoba.
- Lori? -Odwróciłam głowę w stronę Rufusa. – Jesteś ze mną? Bez ciebie nie dam sobie rady.
          Chyba był przekonany, że jego słowa mi pomogą. Że stanę do walki z tym czymś, co chciało nas w tym momencie rozszarpać na strzępy. Niestety skutek był tego odwrotny, bo strach nasilił się. Prawie mnie sparaliżowało, kiedy Turner podawał mi maczetę.
- Jesteś tu? –dopytywał się. Kiwnęłam głową. – Pamiętasz z czym walczymy?
-Jak mam pamiętać skoro obudziłam się w trakcie tego cyrku? – pomyślałam sobie, ale pokręciłam głową.
- Wampiry.
          Kiedy tylko wypowiedział to słowo, do pomieszczenia wpadły dwie kobiety i dwóch mężczyzn, którzy od razu rzucili się w naszą stronę. Czy odnalazłam w sobie tyle odwagi by stanąć do walki? Na początku nie. Po prostu wrzasnęłam i uciekłam w drugi kąt pokoju. 
          Za mną podążała żeńska część wampirów. Ściskając maczetę, modliłam się w duchu o pobudkę. Dopiero kiedy jedna z nich rozcięła mi rękę, a ja poczułam piekący ból i ciepłą ciecz, która spłynęła w dół po ramieniu, zrozumiałam, że to chyba wcale nie jest sen, a dzieje się naprawdę. I dopiero wtedy chciało mi się płakać. 
          Kolejna uderzyła mnie w twarz, rozcinając wargę. Instynktownie odepchnęłam je i jeszcze mocniej zacisnęłam palce na maczecie. Ciężko dysząc, zamachnęłam się i trafiłam rudowłosą. Na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. Głowa poleciała w inną stronę, a korpus z głośnym plaśnięciem spadł pod moje nogi. Powoli tworzyła się duża kałuża krwi, która moczyła moje buty. Czarne sportowe buty, które pierwszy raz widziałam na oczy.
          Wtedy poczułam, że chyba wiem, co powinnam robić. Jakbym robiła to już nie pierwszy raz. Pozwoliłam, aby to instynkt przejął nade mną władzę. Skupiłam się i doskoczyłam do kolejnej wampirzycy. Po chwili i jej bezgłowe ciało spoczęło obok siostry.
          Odwróciłam się w stronę Rufusa, który wycierał twarz rękawem. Zrobiłam to samo. Spojrzał na mnie i lekko uśmiechnął się. Skinął głową w stronę wyjścia.
          Wyszliśmy z pomieszczenia w milczeniu. Przeszliśmy przez korytarz, a następnie przez kolejne drzwi. Na zewnątrz poczułam przyjemny chłód wiatru, który osuszał moją twarz, która z pewnością świeciła od potu.
          Szłam za Rufusem, który poprowadził mnie w stronę swojego samochodu, starego granatowego pickup’a. Tam podał mi ręcznik, którym dokładniej mogłam wytrzeć twarz.
- Jak twoja głowa? –zapytał.
- Moja głowa – prychnęłam, drżącym głosem. Mimo zwycięstwa nad wampirami, nadal trzęsłam się ze strachu. – Co ja tu robię, to jest lepsze pytanie.
- Jak to co? – zapytał, unosząc brwi do góry. - Jesteśmy na polowaniu. Zgodziłaś się mi pomóc w tej sprawie.
- Sprawie? – Rozejrzałam się po opustoszałej ulicy. – To jakiś żart? Robicie mnie w konia, tak?
- Lori, zejdź z tonu – powiedział ostrym tonem, a ja zamilkłam. Po chwili jednak odezwałam się ponownie, ale starałam się kontrolować głos, aby na niego nie krzyczeć.
- Ty nie istniejesz – odparłam akcentując każdy wyraz.
- Co ty powiedziałaś?
- Ty nie istniejesz naprawdę.
- Nie istnieję? To jakim cudem ze mną rozmawiasz?
- Nie mam pojęcia – jęknęłam, opierając się o jego samochód.
- Jak się nazywasz?
- Lori.
- Nazwisko?
- Dormer.
-Ostatnia rzecz jaką pamiętasz?
- Wigilia w rodzinnym domu.
- Ok. – Cicho cmoknął. – Chyba ci się jednak poprzestawiało. Mamy maj.
- Maj?
- Jesteśmy na polowaniu.
- Ja nie poluję. Nie znam się na tym i… ty nie istniejesz.
- Po pierwsze polujesz odkąd skończyłaś osiemnaście lat. Po drugie znasz się na tym. Po trzecie ja istnieję. I znam cię od małego.
- Wcale nie. Jesteś postacią z serialu, a gra cię Steven Williams. – Rufus spojrzał na mnie, jak na kosmitkę. Chyba nie spodziewał się czegoś takiego.
- No… Takich bredni to jeszcze nie słyszałem. Gram w serialu? To czemu nie mam wypasionej fury?
- Nie moja wina – odpowiedziałam. – Ja nie chcę tu być.
- Dobra. – Turner podrapał się po głowie, a jego palce przejechały po czarnych włosach. – Skoro gramy w serialu, to kim ty jesteś?
- Nie wiem. Takiej postaci tam nie ma.
- Ok – powiedział powoli Rufus. – Muszę zastanowić się, jak to rozegrać – dodał bardziej do siebie niż do mnie. - Poczekaj tu.
- Nigdzie się nie wybieram – odparłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
         Czarnoskóry łowca kiwnął głową, a następnie odwrócił się. Odszedł kawałek dalej i wyciągnął telefon. Widziałam, jak wystukuje jakiś numer. 
         Wzruszyłam ramionami. Chciałam wracać do domu. Mimo iż byłam fanką Supernatural, to jednak o wiele lepiej patrzyło się na to wszystko po tej drugiej stronie. Tej bezpiecznej stronie, gdzie żaden wampir nie chciał oderwać ci głowy. Teraz byłam po prostu przerażona, bo tak naprawdę nie miałam pojęcia, jak wybrnąć z tej sytuacji. Kiedyś wyobrażałam sobie, jakby to fajnie było znaleźć się w środku akcji i poznać swoich ulubionych bohaterów. Ale fajnie nie jest. Jest strasznie i boleśnie. I przysięgam, gdyby teraz wyskoczyła mi jakaś inna kreatura, z pewnością zeszłabym na zawał.

***
         Rufus odszedł od samochodu, co jakiś czas zerkając na Lori. Choć dziewczyna dość mocno uderzyła się w głowę – wampir był cholernie silny – to jednak nie spodziewał się aż takich rewelacji. Lori nie była sobą. Wygadywała dziwne rzeczy, a on nie jest dobry w tych sprawach. Nie jest dobry w rozmowach z innymi. A sprawa zapowiada się być poważna.
- Może powinien zobaczyć ją jakiś lekarz albo psychiatra? – pomyślał, ale szybko pokręcił głową. Wtedy będzie jeszcze gorzej. Zamkną ją w psychiatryku, a ich szeregi stracą dobrego i skutecznego łowcę. Bo Lori Dormer jaką pamiętał, była znakomitym łowcą. Osobą, która pawie niczego się nie bała. A teraz? Widział, jak się wzdryga i trzęsie ze strachu. Musiał coś zrobić, aby jej pomóc.
        Wyciągnął telefon. Spojrzał na wyświetlacz. Następnie wystukał rząd dobrze mu znanych cyfr. Przyłożył telefon do ucha i czekał. Jeden sygnał, potem drugi. Po trzecim usłyszał głos osoby, do której dzwonił.
- Tak?
- Mam problem.
- Jaki?
- Chodzi o Lori…
- Żyje?
- Tak. Ale wszystko jej się poprzestawiało.
- Jesteście daleko?
- Osiem godzin.
- Czekam. – I rozłączył się.
         Rufus odwrócił się w stronę blondynki. Lori nadal opierała się o jego samochód i rozglądała dookoła. Objęła się ciasno rękami. Z jej bladej twarzy wyczytał, że dziewczyna nadal się boi. Wziął ciężki, głęboki oddech i odezwał się do niej.
- Jedziemy na wycieczkę. 


Ciąg dalszy nastąpi... 



***
Miałam naprawdę długą przerwę od blogów. Najpierw złapała mnie choroba, która zwaliła mnie z nóg na ponad dwa tygodnie, a potem mój komputer odmówił współpracy i wykasował prawie wszystko, co przygotowałam na blogi. Uratowała się tylko połówka rozdziału z historią Nicole. Nic więc dziwnego, że postanowiłam odpocząć. Teraz zebrałam nowe siły, by zacząć od nowa i przysięgłam sobie, że każdą - dosłownie każdą - nową notkę będę wrzucać na pendriva, aby jej nie stracić. 

Mam nadzieję, że pierwszy rozdział wam się spodobał. Trochę też wyjaśnił sytuację. 
Aby nie przedłużać. Pozdrawiam i do następnego :)

6 komentarzy:

  1. Jestem z szoku... siedzę i gapie się w monitorek telefonu i wyobrażam sobie co przeżywa Lori... też tak chcę :)
    nie wiem dlaczego ale telefon odmawia mi zalogowania się więc piszę że tutaj Sammy :)
    pozdrawiam i czekam na next Sammy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Już od dawna szukałam czegoś o Supernatural! A Twoja historia zapowiada się świetnie i dość nietypowo ;) jak we "French Mistake" tyle, że w drugą stronę, ja bym tak chciała! Jestem ciekawa, jak ta sytuacja się wyjaśni, jestem przekonana, że Sam i Dean przekonają Lori do życia łowcy, pisz szybko drugi odcinek!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem ;) Będę czytać na raty (tzn blogi nie rozdział ;) ) i na pewno jutro wieczorem zobaczysz ostatni mój komentarz (w końcu w pracy lepiej poczytać coś przyjemnego niż siedzieć bezczynnie ;) )
    Jaam rozumiem to nasz kochany wujaszek Rufus :D Tak jakby mam wrażenie, że przeniosła się do świata SPN ;) Szczerze mówiąc byłam pewna, że to ogary piekielne, ale jak dla nich to chyba nawet lepiej, że to były wampiry. HA! A jednak, miałam rację ;) No w zasadzie ja bym chciała być na jej miejscu, to dopiero byłoby nieziemskie doświadczenie . Taa zobaczy braci to ciekawe czy będzie mówić to samo! :D wycieczka czyli odwiedziny Bobby, tak sądzę. Ciekawe czy faktycznie jej się poprzestawiało, czy przeniosła się do świata SPN.

    OdpowiedzUsuń
  4. No to fajni sie zaczyna. Tak zupełnie z innej beczki. I czy to sie dobrze skończy? Że Lori wszystko sobie przypomni :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Przy prologu zastanawialam się jakie jest to życzenie i już wiem, zapragnęła przenieść się do serialu! Jakie to szczęście, że do Supernatural. Choć tak miło nie było, że wpadła w sam środek polowania. Już nie mogę się doczekać momentu, kiedy spotka braci Winchester :D

    http://rozkosze-nocy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Zapraszam na nowy rozdział ;)
    http://smak-szeptu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń